10 marca. Zima...Dziś przed południem mieliśmy 15°C. Na plusie. Miałem zupełnie inne plany na ten dzień, ale przy takiej pogodzie byłoby grzechem zaniechania nie pojechać do lasu. Związałem więc drutem rurę wydechową w moim terenowym Lanosie, wrzuciłem do środka pszczelarskie utensylia i grzmiąc pękniętym wydechem pognałem do boru.
Obloty już się dokonały, pszczoły jeszcze lekko latały, trochę ich siedziało na wylotkach, a całkiem sporo nosiło żółty pyłek z leszczyny. Bardziej dla zasady, niż z obawy przed kłopotami z robactwem odpaliłem podkurzacz, wrzuciłem na grzbiet bluzę z kapeluszem i zacząłem pierwsze w tym roku przeglądy. Duże słowo, wglądy raczej, bo ograniczyłem się do oczyszczenia dennic i przesunięcia za zatwór nieobsiadanych ramek. Muszę przyznać że zima była łaskawa, bo przetrwały wszystkie rodzinki, jedynie jedna podzieliła się na dwa kłęby, z których jeden się osypał, a drugi jest tak słaby, że zmieściłby się w garści. Niestety, mateczka była w tym osypanym, więc pozostałe pszczoły dołączę do innych, jeśli tylko będę miał okazję (temperatura! - ciągle jednak mamy zimę).
Myszy o których wspominałem miesiąc temu nie wróciły do ula i jednak wielkich szkód pszczołom nie wyrządziły. Zeżarły tylko cztery ramki z zapasami i naniosły mnóstwo liści, z których zrobiły sobie miłe gniazdko w ramkach za zatworem. Ramki po wizycie myszy w ulu wyglądają jak na foto poniżej:
Rodziny zimowałem na 6-7 ramkach dadanta. W tej chwili siedzą na 4-6, z czego na co najmniej trzech mają czerw. Nie mamy nawet połowy marca, pościeśniałem więc gniazda, żeby było im łatwiej ogrzać czerw i podrapałem zapasy - niech mają coś na kształt pożytku. Niech mateczka czerwi, będzie trzoda do noszenia miodu z jagód (jeśli pogoda w maju dopisze).
Wspomniany pyłek z leszczyny - na nóżkach pszczoły zbyt zmęczonej, żeby dolecieć do ula. Siadało ich sporo na liściach na ziemi, dosłownie o metr - dwa od uli. Posiedziały kilka minut, podreptały trochę i podrywały się w drogę...
wtorek, 10 marca 2015
niedziela, 1 marca 2015
Miód borowy jedzie na Zachód...
Wczoraj wyprawiłem córkę do Portugalii. Jej szkoła bierze udział w programie współpracy edukacyjnej w ramach EU, nazywa się to Comenius (http://www.comenius.org.pl/) Szkoła wysłała na tydzień sześcioro uczniów i trójkę nauczycieli. Ponieważ program z założenia ma prezentować europejską różnorodność, to niezbędne było zabranie ze sobą regionalnych wytworów na podarki i do prezentacji. A co na Kurpiach może być bardziej regionalnego niż puszczański miód? Więc trzeba było otworzyć szafę i z osobistych zapasów wyciągnąć osiem litrów ładnie skrystalizowanego miodku. Pojechał sierpniowy miodek z leśnej spadzi liściastej, łąkowo-ogrodowy wiosenny wielokwiat i najlepszy zeszłoroczny produkt mojej trzody, obiekt pożądania rodziny i znajomych - czerwcowy miodek z kwiatów czarnej jagody i kruszyny. Wszystkie naturalnie skrystalizowane w sympatyczną formę gęstego, ale mazistego kremu. Razem stanowiły mniej więcej połowę wagi walizki. Dzisiaj borowy miód będzie miał występ przed międzynarodową publicznością w Portugalii, obok wielkanocnych palemek, byśków z ciasta i kilku innych regionalnych drobiazgów. Jak go znam, to towarzystwo na koniec wyliże słoiki :)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)