Pszczół z miasta nie wywiozłem w łąki na mniszki - uznałem, że nie ma sensu wieźć jednej silnej rodziny i jednej ledwo zipiącej, a potem jeździć pięćdzieciąt kilometrów przy okazji każdego przeglądu dla kilku litrów mniszkowego miodu. Ryzyko wyrojenia silnej rodziny i jej utraty uznałem za zbyt wysokie w relacji do potencjalnej korzyści. Miejskie robactwo pozbierało nektar z okolicznych sadów. I dobrze, teraz dopakowuje akacją - na nasze potrzeby wystarczy.
Miodu jagodowego w tym roku nie będzie - pogoda najwyraźniej nie sprzyjała zbieraniu pożytku z jagód. Mimo, że kwitły całe hektary, leśne robactwo nie miało z tego żadnych zapasów. Do tego stopnia miały biedę, że matki wstrzymały czerwienie. W ulach poprawiło się dopiero po zakwitnięciu kruszyny (końcówka maja).
I jeszcze jedno - ruszyłem z rejestracją sprzedaży bezpośredniej. Dostałem już numer weterynaryjny pasieki, mam zatwierdzony projekt technologiczny. Zostaje jeszcze zaadoptować niedoszły warsztat stolarski na pracownię (w trakcie), zrobić odpowiedni wpis do rejestru u powiatowego weta i jazda z tą sprzedażą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz