poniedziałek, 25 stycznia 2016

Budowa, budowa...

Uprzejmie donoszę, że żyję jeszcze i mam się dobrze. Mam nadzieję że znajdę na pisanie trochę więcej czasu i chęci niż w ostatnich trzech miesiącach, ale niech mnie usprawiedliwi fakt, że kiepsko się pisze rękami popękanymi od cementu. Bo właśnie kilka dni temu dobiłem ze ścianami mojej przyszłej pracowni do sufitu.
Adaptuję niedoszły warsztat stolarski na moje pszczelarskie potrzeby. Adaptacja wymaga w zasadzie wybudowania tego budynku od początku - on do niedawna miał tylko zewnętrzne ściany, strop i dach. Wszystko w kiepskim stanie, jak się okazało. Do zrobienia ściany wewnętrzne (z fundamentami), tynki, posadzki, instalacje, stolarka i pokrycie dachu czymś innym niż papa. A miało być proste, tanie i szybkie podzielenie budynku gipsowymi ścianami na stalowym szkielecie i zamontowanie drzwi...
Szkielet ostatecznie został użyty, ale jako konstrukcja do powieszenia szalunków. Przy dokładnych oględzinach starej budy uznałem, że co najmniej jedna ściana musi być wymurowana jako nośna, żeby podeprzeć strop w połowie szerokości. A skoro jedna to i pozostałe. Niestety, murarz nie bardzo wyrywał się do takiej małej roboty ("paaaanie, ile tego jest - dwadzieścia pięć metrów bieżących i trzy metry wysoko? to za kilka tygodni bo teraz muszę sobie dom otynkować"), a ja nie umiem murować i nie bardzo mam chęć się tego uczyć (zamurowałem dwoje drzwi - pod koniec myślałem że umrę, a ściana wyszła tragiczna). Ostatecznie zrobiłem ściany jako betonowe, samodzielnie i własnoręcznie na bazie stalowego szkieletu  - cienkie, ale mocne. Proste, pionowe i pod kątem, z instalacją elektryczną w środku. Maja też zaletę, że zabrały powierzchni o połowę mniej niż murowane z pustaka czy innego bloczka. Niestety, jest też wada - są dość pracochłonne i zeszło mi z nimi dużo więcej niż spodziewany miesiąc.
Teraz mam mury, instalację elektryczną, zewnętrzną sanitarną i przyłącze wody. Idzie dobrze...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz