wtorek, 23 lutego 2016

Wunderwaffe

Wunderwaffe wpadła mi w ręce jeszcze w piątek, godzinę po zgonie Niemki - zielonego Boscha, który przetrwał dzielnie budowę domu i piętnaście lat eksploatacji w podmiejskim gospodarstwie domowym. Remont hali  i jej adaptacja na pracownię okazała się wyzwaniem ponad jej siły. Co prawda nie zaliczyła definitywnego zgonu, ale z padniętym udarem jej użyteczność na budowie jest mocno wątpliwa.
W piątek po odkryciu niedyspozycji podstawowego narzędzia przerwałem pracę i z szatańskim planem błyskawicznego nabycia nowego sprzętu i powrotu na budowę ruszyłem do miasta. Była godzina siedemnasta, five o'clock.
Z góry przyznaję się, że nie wypełniłem tego planu. Po przybyciu do sklepu ze sprzętem stanąłem przed ścianką.  Wisiały na niej sprzęty różne - małe akumulatorowe szczeniaki, nieco większe - formatu mojej Niemki, aż do profesjonalnego sprzęt do totalnej rozpierduchy. Dominowała Makita. Znam i cenię tą firmę, ich pilarką zbudowałem moją drewniana chatę i jedyna awaria jaką zaliczyłem to był przecięty kabel. Chciałem wziąć sprzęt podobny do mojego Boscha (była taka), ale oko powędrowało nieco w dół i w prawo. Tam wisiała sobie wunderwaffe. Nie tak jaskrawa jak Makita, w kolorze feldgrau i aluminium, nieco toporna, ale miała w sobie coś, co kazało mi ją wziąć w ręce.
Subiekt o wyglądzie szesnastolatka standardowo zagadnął mnie o potrzeby. Powiedziałem, że potrzebuję czegoś na budowę. Uśmiechnął się i odparł, że tym co trzymam można popracować, "dwa i trzy dziesiąte dżula w udarze" dorzucił od niechcenia. Przyjrzałem mu się. Nie spotkałem jeszcze sprzedawcy, któremu słowo "dżul" wyszłoby z ust. Pogadaliśmy. Oddałem mu sprzęt do sprawdzenia, mówił cały czas o nim nie używając marketingowego slangu. Tylko technika. Dokupiłem dwa wiertła SDS i przejściówkę do standardowego uchwytu, do tego smar, zapłaciłem i wyszedłem.
Nie wróciłem na budowę. Było późno, a ja miałem nocną zmianę. Wunderwaffe sprawdziłem następnego dnia wczesnym popołudniem. I powiem szczerze - jest warta każdej z 640 zapłaconych za nią złotówek. Pierwszy raz widziałem żeby spod wiertła leciały iskry. Beton, który sprawiał problemy Niemce nawet na początku remontu i pod nowym wiertłem teraz nie stawiał żadnego oporu. Dotykam wiertłem, dociskam, brrrrrrrrr, koniec. Po dwóch dniach (w sumie z dziesięć godzin) niezbyt uciążliwej pracy mam zrobioną podwieszaną konstrukcję pod cały sufit we wszystkich pomieszczeniach.

Oto moja wunderwaffe, polecam: 




Parametry maszynki przytaczam za stroną producenta (http://www.metabo.pl/Elektronarzedzia-reczne.23932+M5fe9990067c.0.html): 

Metabo Elektroniczny kombimłotek KHE 2644

Blokada udarów do wiercenia bezudarowego
Blokada obrotów przy kuciu i podkuwaniu
Obroty prawo/lewo
Elektronika Vario (V) - regulacja obrotów odpowiednio do rodzaju obrabianego materiału
Elektroniczna funkcja łagodnego rozruchu do precyzyjnego nawiercania
Wysokowydajny mechanizm udarowy precyzyjnie ułożyskowany w obudowie ze stopu aluminiowego: trwały i solidny
Sprzęgło zabezpieczające Metabo S-automatic: mechaniczne odłączenie napędu w przypadku zablokowania wiertła gwarantuje bezpieczną pracę
Włącznik z blokadą umożliwiający wygodną pracę w trybie ciągłym

Parametry techniczne:

Maks. energia pojedynczego udaru (wg EPTA) 2,3 J
Maksymalna liczba udarów 5.400 /min
Moc znamionowa 800 W
Moc oddawana 410 W
Średnica wiercenia
- beton z wiertłami do betonu 26 mm
- mur z koronkami wiertarskimi 68 mm
- stal 13 mm
- drewno miękkie 30 mm
Prędkość obrotowa na biegu jałowym 0 - 1.150 /min
Prędkość obrotowa pod obciążeniem 960 /min
Moment obrotowy 15 Nm
Uchwyt narzędziowy SDS-plus
Moc udaru 166 J/s
Średnica szyjki mocowania 43 mm
Ciężar bez kabla 2,9 kg
Długość kabla 4 m





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz