niedziela, 5 marca 2017

Jaka piękna katastrofa...

Właśnie wróciłem od uli - w tym roku miodu nie będzie. Osypało się dziewięć z dziesięciu zazimowanych rodzin. Ocalała rodzina jest dosyć mocna, ale po pierwsze mamy początek marca i do prawdziwych pożytków zejdzie jeszcze z miesiąc, a po drugie - nawet jeśli dotrwa do maja w dobrej kondycji to pójdzie do podziałów na nowe rodziny, więc miodu z niej się nie weźmie.
Jaka przyczyna tej katastrofy? Nie wiem, nie robiłem sekcji. Wiem, że coś było nie tak już jesienią, bo wyraźnie ubywało pszczół, a te dwa ule, którym dziś wyjąłem dennice miało zaskakująco mały osyp - może szklanka pszczół. Czyli z dużych rodzin została garstka, która nie była w stanie ogrzać gniazda, a może wręcz padła na początku zimy, bo ule są bardzo ciężkie.
Czyli podsumowując - jest pracownia, jest rejestracja sprzedaży bezpośredniej, nie ma pszczół...
Dziesiątka to jakieś fatum dla mnie.

wtorek, 23 lutego 2016

Wunderwaffe

Wunderwaffe wpadła mi w ręce jeszcze w piątek, godzinę po zgonie Niemki - zielonego Boscha, który przetrwał dzielnie budowę domu i piętnaście lat eksploatacji w podmiejskim gospodarstwie domowym. Remont hali  i jej adaptacja na pracownię okazała się wyzwaniem ponad jej siły. Co prawda nie zaliczyła definitywnego zgonu, ale z padniętym udarem jej użyteczność na budowie jest mocno wątpliwa.
W piątek po odkryciu niedyspozycji podstawowego narzędzia przerwałem pracę i z szatańskim planem błyskawicznego nabycia nowego sprzętu i powrotu na budowę ruszyłem do miasta. Była godzina siedemnasta, five o'clock.
Z góry przyznaję się, że nie wypełniłem tego planu. Po przybyciu do sklepu ze sprzętem stanąłem przed ścianką.  Wisiały na niej sprzęty różne - małe akumulatorowe szczeniaki, nieco większe - formatu mojej Niemki, aż do profesjonalnego sprzęt do totalnej rozpierduchy. Dominowała Makita. Znam i cenię tą firmę, ich pilarką zbudowałem moją drewniana chatę i jedyna awaria jaką zaliczyłem to był przecięty kabel. Chciałem wziąć sprzęt podobny do mojego Boscha (była taka), ale oko powędrowało nieco w dół i w prawo. Tam wisiała sobie wunderwaffe. Nie tak jaskrawa jak Makita, w kolorze feldgrau i aluminium, nieco toporna, ale miała w sobie coś, co kazało mi ją wziąć w ręce.
Subiekt o wyglądzie szesnastolatka standardowo zagadnął mnie o potrzeby. Powiedziałem, że potrzebuję czegoś na budowę. Uśmiechnął się i odparł, że tym co trzymam można popracować, "dwa i trzy dziesiąte dżula w udarze" dorzucił od niechcenia. Przyjrzałem mu się. Nie spotkałem jeszcze sprzedawcy, któremu słowo "dżul" wyszłoby z ust. Pogadaliśmy. Oddałem mu sprzęt do sprawdzenia, mówił cały czas o nim nie używając marketingowego slangu. Tylko technika. Dokupiłem dwa wiertła SDS i przejściówkę do standardowego uchwytu, do tego smar, zapłaciłem i wyszedłem.
Nie wróciłem na budowę. Było późno, a ja miałem nocną zmianę. Wunderwaffe sprawdziłem następnego dnia wczesnym popołudniem. I powiem szczerze - jest warta każdej z 640 zapłaconych za nią złotówek. Pierwszy raz widziałem żeby spod wiertła leciały iskry. Beton, który sprawiał problemy Niemce nawet na początku remontu i pod nowym wiertłem teraz nie stawiał żadnego oporu. Dotykam wiertłem, dociskam, brrrrrrrrr, koniec. Po dwóch dniach (w sumie z dziesięć godzin) niezbyt uciążliwej pracy mam zrobioną podwieszaną konstrukcję pod cały sufit we wszystkich pomieszczeniach.

Oto moja wunderwaffe, polecam: 




Parametry maszynki przytaczam za stroną producenta (http://www.metabo.pl/Elektronarzedzia-reczne.23932+M5fe9990067c.0.html): 

Metabo Elektroniczny kombimłotek KHE 2644

Blokada udarów do wiercenia bezudarowego
Blokada obrotów przy kuciu i podkuwaniu
Obroty prawo/lewo
Elektronika Vario (V) - regulacja obrotów odpowiednio do rodzaju obrabianego materiału
Elektroniczna funkcja łagodnego rozruchu do precyzyjnego nawiercania
Wysokowydajny mechanizm udarowy precyzyjnie ułożyskowany w obudowie ze stopu aluminiowego: trwały i solidny
Sprzęgło zabezpieczające Metabo S-automatic: mechaniczne odłączenie napędu w przypadku zablokowania wiertła gwarantuje bezpieczną pracę
Włącznik z blokadą umożliwiający wygodną pracę w trybie ciągłym

Parametry techniczne:

Maks. energia pojedynczego udaru (wg EPTA) 2,3 J
Maksymalna liczba udarów 5.400 /min
Moc znamionowa 800 W
Moc oddawana 410 W
Średnica wiercenia
- beton z wiertłami do betonu 26 mm
- mur z koronkami wiertarskimi 68 mm
- stal 13 mm
- drewno miękkie 30 mm
Prędkość obrotowa na biegu jałowym 0 - 1.150 /min
Prędkość obrotowa pod obciążeniem 960 /min
Moment obrotowy 15 Nm
Uchwyt narzędziowy SDS-plus
Moc udaru 166 J/s
Średnica szyjki mocowania 43 mm
Ciężar bez kabla 2,9 kg
Długość kabla 4 m





Requiem dla Niemki

Ciężka praca wykończyła moją Niemkę. Stało się to w piątek, 20 lutego. Nie od razu zrozumiałem co się dzieje. Zauważyłem oczywiście, że jest bardzo trudno, dużo trudniej niż nawet dwa tygodnie temu. Na to, co z nią wtedy robiłem bez szczególnego wysiłku w jednym podejściu teraz potrzebowałem dwa pasaże, a i to z użyciem całej mojej siły. Źle to znosiłem - fizyczny wysiłek powodował drżenie rąk i ból mięśni, a pot zalewał kark i oczy, ściekał po plecach. Irytowało mnie to, w ustach mełłem przekleństwa pod adresem jej i opornej materii. Wszystko szło nie tak - wolno, z ogromnym oporem i dużym nakładem pracy. Zawodziła mnie, pierwszy raz od piętnastu lat, od kiedy była moja. Jeszcze próbowałem sobie tłumaczyć, że może sztych sterany poprzednimi podejściami, że może pozycja nie taka... Wtedy pomyślałem, że spróbuję zrobić co potrzebuję używając innej - młodszej o kilka lat. Ona już ratowała mnie, kiedy moja Niemka była w cudzych rękach na gościnnych występach. Tania i tandetna, ale miała w zasadzie wszystko co potrzeba. Miała niestety też przypadłość, że szczęki od jakiegoś czasu jej się nie rozwierały, musiałem sobie szybko poradzić z tym problemem, jeśli miałem z niej skorzystać. Szczęśliwie przypomniałem sobie o nieboszczce leżącej w stodole i tandetna blachara dostała koronkę po starej, świętej pamięci Bułgarce.
Początek. muszę przyznać, był całkiem obiecujący - tandeciara zaczęła ostro i do połowy poszło całkiem gładko, niestety, potem była już tylko katastrofa. Dopóki świder zagłębiał się płytko i ruch nie był mocno hamowany, to ciągnęła raźno, ale gdy od połowy pojawił się większy opór to zeszła z niej całkiem para. Sflaczała tak, że nawet po uwolnieniu nie była w stanie się rozkręcić. Było oczywiste, że to jej koniec. Dopiero wtedy zaświtało mi, że moja Niemka też nie jest wieczna. Sięgnąłem do niej, spoczywającej w kącie łazienki  i spróbowałem użyć jeszcze raz, zwracając bacznie uwagę, jak się zachowuje i co się dzieje. Jazgotała jak zwykle, ale biła słabo, ręka, która ja trzymała ledwie drżała. Zrozumiałem, że to koniec, że ona tylko kręci i już tylko tyle może. Że jeśli mam wywiercić te ponad dwieście otworów w betonowym stropie i ścianach to muszę kupić nową wiertarkę, bo starej padł udar.




wtorek, 26 stycznia 2016

Panta rhei...

...czyli wszystko płynie...

Pierwszy raz coś takiego mi się zdarza, że w końcówce stycznia wszystkie moje miody są PŁYNNE. Kto ma trochę orientacji w dziedzinie miodowej, ten wie, że porządny miód powinien "skrzepnąć". Kto jest zorientowany trochę lepiej, ten wie, że nie każdy miód "krzepnie" w tym samym tempie, a niektóre zachowują płynną postać bardzo długo. To, jak długo miód pozostaje patoką a nie krupcem (bo tak nazywają się te dwie postacie miodu) zależy od gatunku roślin, z których kwiatów był zbierany nektar. I tak miód z mniszka, rzepaku i innych kapustnych stężeje w ciągu kilku tygodni, a z akacji (poprawnie - z robinii, bo akacje u nas nie rosną) pozostanie płynny do wiosny następnego roku. Miałem kiedyś miód z kwiatów lawendy, który dostałem od kolegi po jego powrocie z Chorwacji, który nie przejawiał skłonności do skrystalizowania przez ponad dwa lata. Czy to jest normalna cecha lawendowego miodu, nie wiem, ten nie skrystalizował do ostatniej pożartej przeze mnie łyżki.
Moje miody, zbierane z mniszka, sadów, podmiejskich nieużytków i boru (jagoda, kruszyna) zwykle krystalizowały do grudnia, jedynie kruszyna trwała w płynnej postaci nieco dłużej. A w tym roku, proszę bardzo - trzy odmiany, jakie udało mi się złapać:



Najbliżej skrystalizowania są słoiki z zawartością sadowo - akacjową. Zawartość stoi w słoikach od czerwca i w  sumie powinna skrystalizować dawno temu pomimo akacjowego wsadu, bo to miód z wczesnej wiosny dopakowany akacją, więc na pewno mniszek też w nim jest.
Kruszyna z kolei zachowuje się jakby była wlana do słoików tydzień temu, a łąkowy wielokwiat jedynie zrobił się bardzo lepki, ale kryształów póki co w nim nie widać... Jaja panie, świat się kończy...

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Budowa, budowa...

Uprzejmie donoszę, że żyję jeszcze i mam się dobrze. Mam nadzieję że znajdę na pisanie trochę więcej czasu i chęci niż w ostatnich trzech miesiącach, ale niech mnie usprawiedliwi fakt, że kiepsko się pisze rękami popękanymi od cementu. Bo właśnie kilka dni temu dobiłem ze ścianami mojej przyszłej pracowni do sufitu.
Adaptuję niedoszły warsztat stolarski na moje pszczelarskie potrzeby. Adaptacja wymaga w zasadzie wybudowania tego budynku od początku - on do niedawna miał tylko zewnętrzne ściany, strop i dach. Wszystko w kiepskim stanie, jak się okazało. Do zrobienia ściany wewnętrzne (z fundamentami), tynki, posadzki, instalacje, stolarka i pokrycie dachu czymś innym niż papa. A miało być proste, tanie i szybkie podzielenie budynku gipsowymi ścianami na stalowym szkielecie i zamontowanie drzwi...
Szkielet ostatecznie został użyty, ale jako konstrukcja do powieszenia szalunków. Przy dokładnych oględzinach starej budy uznałem, że co najmniej jedna ściana musi być wymurowana jako nośna, żeby podeprzeć strop w połowie szerokości. A skoro jedna to i pozostałe. Niestety, murarz nie bardzo wyrywał się do takiej małej roboty ("paaaanie, ile tego jest - dwadzieścia pięć metrów bieżących i trzy metry wysoko? to za kilka tygodni bo teraz muszę sobie dom otynkować"), a ja nie umiem murować i nie bardzo mam chęć się tego uczyć (zamurowałem dwoje drzwi - pod koniec myślałem że umrę, a ściana wyszła tragiczna). Ostatecznie zrobiłem ściany jako betonowe, samodzielnie i własnoręcznie na bazie stalowego szkieletu  - cienkie, ale mocne. Proste, pionowe i pod kątem, z instalacją elektryczną w środku. Maja też zaletę, że zabrały powierzchni o połowę mniej niż murowane z pustaka czy innego bloczka. Niestety, jest też wada - są dość pracochłonne i zeszło mi z nimi dużo więcej niż spodziewany miesiąc.
Teraz mam mury, instalację elektryczną, zewnętrzną sanitarną i przyłącze wody. Idzie dobrze...


niedziela, 27 września 2015

Rosa rugosa 2015

Wpis nieco od czapy - zamiast o miodzie, to o winie:)
Konkretnie o winie z dzikiej róży. Rosa rugosa, czyli po polsku róża pomarszczona to w mojej ocenie bardzo sympatyczny surowiec winiarski. Robię winka z jej owoców od 2006 roku - mam jeszcze kilka zadekowanych butelek tego rocznika, które jeszcze poczekają, bo im starsze, tym lepsze.
W ubiegłym roku zbyt długo odwlekałem zbiór owoców i niestety, ktoś wykosił moje ulubione krzaczory, ale w tym już nie odpuściłem i wczoraj narwałem trzy kosze. Czas był najwyższy, bo pogoda w tym roku jest bardzo nietypowa. Przez suszę i sierpniowe upały owoce szybko dojrzały i zaczęły schnąć. Na krzakach (odrosły po skoszeniu ledwie na pół metra nad ziemię, ale zaowocowały) wisiała masa owoców zasuszonych na rodzynkę. Nie mam pojęcia czy coś takiego nadaje się na nastaw, na wszelki wypadek zebrałem tylko takie, które miały w sobie jeszcze trochę wilgoci


Na zbliżeniu:



Widać pomarszczone owoce i zupełnie suche i twarde "czuprynki". Zwykle gdy zbierałem surowiec na moje winka (a robiłem to w październiku), to owoce były gładziutkie jak jabłka, a "czuprynki" co najwyżej obwiędłe. Pierwszy też raz zdarza mi się, że owoce mają wyraźnie słodki miąsz.
Po oskubaniu wygląda to jak na obrazku


Owoce powędrowały do przemrożenia w lodówce, nastaw zrobię jak tylko dojdzie do siły matka drożdżowa.

wtorek, 30 czerwca 2015

Zwaliło się zielone gówno...

Zwaliło się zielone gówno prosto na śliczne listki kwitnących lip. Skutek - olewamy kwiatki, kto chciałby się takim detalem zajmować...



Zbieramy hurtem zielone gówno, pojedynczo


i zbiorowo


Pyszne, słodziutkie, zielone gówienko, mniam, mniam...